Spójrzmy z dwóch stron - co się bardziej opłaca:
1. Wywalczymy legalne polowania z broni miotanej. Po pierwszej euforii zauważycie, że wpadliście po uszy w łapska biurokratycznych hien. I posypie się kasa - za egzaminy, certyfikaty, pozwolenia, badania psychologiczne, psychiatryczne, protokoły, i co tam jeszcze te pasożyty wymyślą dla oskubania nas z kasy. Całą przyjemnośc z polowania szlag trafia.
2. Olewamy pozwolenia i polujemy bez biurokratycznych szykan. Auto zostawiamy kilka kilometrów od łowiska. W nocy włazimy na treestand w dobrym kamuflażu. Sarna nas nie zauważy - to gajowy czy polowacz z głośnym kijem tym bardziej. A jak zauważy - to siedzenie na drzewie z łukiem nie jest czynem zabronionym i może nam nakukać.
Jak podejdzie nie funkcjonariusz aparatu represji, lecz kozioł - strzelamy, upewniwszy się, czy w okolicy nie ma jakiegoś człowieka
Po trafieniu łuk zostawiamy na drzewie dobrze go maskując. Schodzimy z drzewa i tropimy po śladzie krwi. Znalazwłszy martwego kozła zanosimy go do auta. Jak nas ktoś zauważy - odpowiadamy, że zbierając grzyby znaleźliśmy biedną ranną sarenkę i zabieramy do weterynarza. A jak ten ktoś zauważy, że kozioł jest martwy - odpowiadamy - ojoj, biedna sarenka, jeszcze przed chwilą żyła...
W nocy wracamy po łuk.
A co grozi gdy jednak ktoś jakimś cudem nas złapie?
Ano wyrok (najwyżej w zawieszeniu) ewentualnie grzywna w wysokości na pewno niższej, niż dola dla biurokratycznych hien wtedy, gdy bowhunting zostanie zalegalizowany.
-------
Oczywiście wybieram drogę legalną (coś mi oko mrugnęło, hehehe) - a którą wersję wybierze każdy z Was - wybór jest kwestią indywidualną.
Jedno jest pewne - kto wybierze wersję 2, nie powinien mieć wyrzutów sumienia, że jest "kłusownikiem". Kłusują - to te buce z awansu społecznego w kapelusikach z piórkiem wyrwane trzy pokolenia wstecz z czworaków folwarcznych - na moich ziemiach, które zrabowano moim czcigodnym antenatom za walkę o Wolną Polskę w Powstaniu Styczniowym