Miał ktoś podobną sytuację?
Mam dokładnie to samo. U mnie jest to efektem rozpoczęcia przygody z łucznictwem od zbyt mocnego łuku i od paru lat nie potrafię nic z tym zrobić. Gdy tylko ręka zbliży się do twarzy, to palce automatycznie puszczają cięciwę. Najśmieszniejsze jest to, że gdy napinam łuk bez strzały, to mogę trzymać w punkcie kotwiczenia ile chcę i nie ma bata, bym cięciwę puścił, ale gdy tylko założę strzałę i obrócę się w stronę celu, to cięciwa wręcz sama wyślizguje się z palców po zbliżeniu się do ust. Odruch jest tak silny, że w żaden sposób nie potrafię go już kontrolować, a gdy jakimś cudem uda mi się zmusić samego siebie do przytrzymania cięciwy, to cała reszta formy się rozsypuje, bo tylko na tej ręce się skoncentrowałem.
Trochę pomogło mi ostatnio przejście na słabszy łuk i obecnie strzelam prawie tylko z 26#, który kupiłem kiedyś dla swojej drugiej połówki. Choć szczerze mówiąc, to zszedłbym z naciągiem jeszcze bardziej, gdybym tylko miał możliwość. Niby jest nieco lepiej, czuję lekką poprawę formy i celności, ale nadal nie jestem w stanie porządnie zakotwiczyć.
Myślę, że dobrym wyjściem będzie regularne, jak najczęstsze ćwiczenie z samym tylko łukiem lub gumą do treningu i mam zamiar z tym spróbować w najbliższym czasie. Napiąć łuk, zakotwiczyć, przytrzymać kilka sekund, rozluźnić się (bez puszczania cięciwy) i tak w kółko, a z czasem powinna wyrobić się odpowiednia pamięć mięśniowa.
Jeśli nie strzelasz sam, to możesz też spróbować strzelania na komendę - niech ktoś stanie obok Ciebie i wydaje Ci polecenia typu "przygotuj się", "naciągnij", "puść!" i opiernicza Cię (albo wymierza drobną karę) za każdym razem, gdy wystrzelisz bez komendy. Brzmi to może śmiesznie, ale powinno działać całkiem nieźle i pomóc wyraźnie w przezwyciężaniu odruchu.