"...Byłeś ty kiedy w Ameryce Bolek? No widzisz, a ja znam kogoś, kto był i wiele mi o tym opowiadał..."
Amerykanie to taka nacja, która w moim odczuciu żyje gdzieś pomiędzy luzackim sposobem życia a bezgraniczną beztroską graniczącą wręcz o głupotę.
Jako przykład powiem Wam jak z Grześkiem reklamowaliśmy ramiona z jego łuku. Ramię oczywiście pękło, Grzesiek nie miał nic - ani gwarancji ani żadnego kwitka z rachunkiem.
Dzwonimy do HCA, odbiera Donna i klaruję "Witam, dzwonię w imieniu kolegi Grześka. Jest posiadaczem Waszego łuku, numer seryjny ten i ten, niestety pękło ramię. Nie wiemy, czy jest ono objęte gwarancją".
W odpowiedzi usłyszałem, że "Jest, wymienimy nieodpłatnie, jedynie będzie musiał ponieść koszty wysyłki". No to pytam paniusi o adres mailowy, żeby wysłać jej zdjęcia z uszkodzonym ramieniem, numerem seryjnym łuku. Adres dostałem, wysyłamy zdjęcia i piszę prośbę o kwotację kosztów wysyłki i informację, gdzie należy przelać kasę.
Dwa - trzy dni bez odzewu.
Dzwonimy po raz drugi, znowu trafiamy do Donny. Przypominam się i pytam jakie będą koszty wysyłki. W odpowiedzi uzyskuję, że mniej więcej $xx dolarów. Proszę o przesłanie mailem ile dokładnie i info gdzie mamy przelać te pieniądze - jakiś PayPal, shopatron czy jeszcze inaczej. Piszę to samo mailem zaraz po rozmowie. Znowu cisza, dzwonimy po raz kolejny. Donna stwierdza, że trzeba jej wysłać numer karty kredytowej Grześka, z danymi na karcie i numerem CVV. W normalnym kraju wyśmiałbym sprzedawcę (szeregowego pracownika firmy), który chciałby takich informacji, w dodatku wysłanych pocztą elektroniczną!
I znowu wku...rzeni, że sprawa się przeciąga piszemy grzecznie maila, że wysyłanie danych karty kredytowej uważamy za bardzo ryzykowne i chcielibyśmy jakiś bardziej bezpieczny sposób wysyłki pieniędzy. Znowu bez odzewu. Tutaj szczerze powiedziałem Grześkowi - temat jest nie do przeskoczenia. Chcesz ramiona - niestety musisz im wysłać numer karty. I Grzesiek im ten numer karty wysłał - jak na razie nikt konta mu nie obrobił a ramiona dotarły.
Albo inny przykład. Kupiłem kiedyś łuk Bear w USA, w Mike's Archery. Po jakimś czasie pękło mi ramię. Napisałem do Bear Archery, jaka jest sytuacja, firma obiecała, że ramiona będą wymienione nieodpłatnie. Jedyny warunek był taki, że nie mogą wysłać ich bezpośrednio do mnie, tylko muszą to załatwić przez Mike's Archery. Pomyślałem, że będzie można przy okazji zamówić w Mike's Archery trochę różnych pierdół - przekazałem im maila z prośbą, czy mogliby dla mnie dopilnować tematu tych ramion. Po czasie odbieram paczkę ... a w środku wszystko jest... poza ramionami. Wysyłam maila do Mike's Archery i pytam "WTF?!?". Mail bez odpowiedzi. Jakbym nazwał w Internecie sprzedawcę złodziejem, to byłoby mi głupio - bo ramiona dotarły po jakimś czasie (nie płaciłem nic za ich wysyłkę).
Dlatego powtórzę się - nie ma się co unosić, trzeba dzwonić do skutku i wyjaśniać. Przeca sam Giero wyżej pisze, że przyczyny, dla których sprzętu mu nie wysłał nie zna, ale jest przekonany, że został okradziony. Dopiero jak sprzedawca powie Ci do słuchawki "hahaha! spieprzaj frajerze!!" masz powód zwyzywać go na czym świat stoi od złodziei. Czy Waszym zdaniem metoda, żeby obrabiać mu dupę w Internecie w ogóle cokolwiek rozwiąże?
Poza tym - może ja źle widzę - ale paczka została wysłana dziewiątego marca ze sklepu w stanie Philadelphia a ostatni zapis jest w Illinois. To jak niby Waszym zdaniem wróciła do sprzedawcy?