Jest wiele powodów, dla których człowiek poluje. Chęć zapełnienia lodówki jest tylko jednym z nich, obecnie nawet nie najważniejszym. Na terenie Europy tak zmieniliśmy ekosystem i skład gatunkowy fauny, że musieliśmy przejąć funkcje dużych drapieżników, których brakuje - w porównaniu z liczebnością ich ofiar. Z wszystkich badań prowadzonych od ponad stu lat wynika, że na 15 jeleni, lub dzików powinien przypadać jeden drapieżnik nimi się żywiący i to jest warunek utrzymania zdrowej populacji. (Tak stało w książkach sprzed "poprawek" pseudoekologów, bo teraz tą niewygodną prawdę się starannie omija). Wyobraźmy sobie, że nagle mówimy społeczeństwu, że "wracamy do natury" i od tej chwili wprowadzamy na 1000 hektarów lasu sześć wilków i dwa niedźwiedzie.
Ciekawe, jaka była by reakcja przeciętnego obywatela...
I tak, jak patrzeć na to, co się działo wśród rolników na wschodzie Polski, strzelamy dzików za mało.
Poza tym wielka akcja rozrzucania szczepionek przeciw wściekliźnie spowodowała wybuch populacji lisów, która wcześniej głównie przez tę chorobę była redukowana. Dzięki tej akcji w ciągu ostatnich 20 bodajże lat odnotowano w Polsce tylko jeden przypadek kontaktu człowieka z wścieklizną. To co? Mamy przestać szczepić lisy i inne dzikie drapieżniki na wściekliznę?
A przez nadmiar drobnych drapieżników (lisy, jenoty, norki, kruki) w połączeniu z wieloma innymi czynnikami (mechanizacja i chemizacja rolnictwa, wielkie areały jednogatunkowe, brak tzw remiz śródpolnych) wyginęła prawie drobna zwierzyna. I myśliwi naprawdę nie mają z tym nic wspólnego - bo dzięki nim te gatunki w ogóle jeszcze istnieją. Jakby ich myśliwi nie hodowali i nie wpuszczali do środowiska, to zając, bażant czy kuropatwa istniały by li tylko na kartkach książek.
Ktoś powie: Wpuszczają, bo chcą polować. - Oczywiście. Jeśli ktoś by zakazał polowania na nie, to wyginą, bo nikt już się tym nie zajmie (a po co mam płacić z własnej kieszeni, jak nic na tym nie zyskam?) Te zwierzęta wpuszczane do łowisk nie są dawane w prezencie. Trzeba za każdą sztukę zapłacić spore pieniądze. Nawiasem mówiąc, na zające nie polujemy w kole od siedmiu lat.
Kolejny problem wywołany przez "ekologów". Kruki. Jeszcze 20 lat temu były rzadkim gatunkiem. Teraz jest ich mnóstwo wszędzie i chyba tylko ci, co w życiu z miasta nie wyszli tego nie widzą. Kruk to wielkie bydlę, dwa razy większe od jastrzębia gołębiarza, ma dziób jak młotek i doskonale wie, jaki z niego zrobić użytek. Zawsze polują parami, a przy szczególnych okazjach pary potrafią łączyć się w grupy łowieckie. Osobiście widziałem, jak kruki zabijają dorosłego zająca (bo młode nie stanowią dla nich żadnego wyzwania) w pełnym biegu. Dostał dwa strzały z pikowania, a potem zostało go tylko rozszarpać. Para kruków zabijająca piszczące koźlę sarny też nie jest niezwykłym widokiem. A czy ktoś ostatnio słyszał skowronka? Nie zastanowiliście się, dlaczego nagle ich strasznie ubyło? Przecież na skowronki nikt nie poluje. A ja każdej wiosny oglądam kruki, spacerujące po polach i przewracające grudki ziemi - a może poszukujące jajek?
W zeszłym roku, siedząc na ambonie zawabiłem kniazieniem zająca. Lisy u nas uciekają od tego dźwięku, bo już nie pamiętają, że tak powinno się odzywać żarcie. Przychodzą na gdakanie kury. Ale po kilku minutach pojawiły się cztery kruki, ustawiły się w tyralierę i nisko lecąc, zaczęły przeszukiwać łąkę. Te skubańce żyją wystarczająco długo, żeby pamiętać, jak kniazi ranny zając.
Tylko, jak próbuję to powiedzieć komuś związanemu z "ekologią", to słyszę, że nie odróżniam kruka od gawrona, bo w Polsce nie ma tylu kruków.
Trochę żalów z siebie wylałem, łatwiej mi będzie zasnąć.